Kaśka, lat 14.
Przyszła do mnie dnia pewnego, tak jak zwykle, na umówioną terapię. W tym dniu nie chciała mówić o sobie. Chciała powiedzieć o koleżance, u której zauważyła problem. Od jakiegoś czasu inaczej mi się z nią rozmawiało – była spokojniejsza, uśmiechnięta, szczęśliwsza. Gdy zaczęła temat koleżanki, znów posmutniała, do oczy napłynęły jej łzy.
– To strasznie smutne – powiedziała – tak bardzo chciałabym jej pomóc… Czy mogę zrobić coś jeszcze?
Za chwilę powoli spojrzała na mnie, po cichu rzucając:
– Bo ja… napisałam do niej list, tylko nie wiem czy nie boję się jej wysła
. Z drugiej strony, no wie pani… gdyby coś jej się stało… no nie wybaczyłabym sobie tego.
Kaśka. Bardzo młoda, bardzo wrażliwa, bardzo ładna, bardzo ambitna, bardzo zdyscyplinowana, bardzo pomocna, dbająca o szczegóły.
Mająca silną potrzebę kontroli.
To tylko kilka jej cech. Cech, które przecież są przez społeczeństwo tak bardzo pożądane. Cech, do których dąży tyle kobiet, narzucających sobie konieczność bycia „ideałem”. Wreszcie – tyle cech, które są znamienne dla osób z zaburzeniami odżywiania.
– Chciałabym bardzo, żeby pani przeczytała ten list. To dla mnie naprawdę ważne.
Wróciłyśmy do pracy, a na koniec Kaśka zostawiła mi go do przeczytania.
„Hej N.
Nie wiem od czego zacząć. Mam tyle rzeczy w głowie, a jednocześnie nie wiem co powiedzieć… Pewnie się zastanawiasz po co do Ciebie piszę list, a może się domyślasz?
Boję się, że to co tutaj napiszę może nic nie da
, ale zawsze mam ten mały promyk szansy, że coś się jednak zadzieje… Proszę, spróbuj przeczytać do końca. Chciałabym już być tak odważna, żeby porozmawiać z Tobą o tym w cztery oczy, ale jeszcze to dla mnie zbyt trudne.
Piszę, bo zwyczajnie nie godzę się, żebyś przechodziła przez to piekło, przez które ja przeszłam. Przeczytaj, tylko o to proszę…”
Acha, Aśka, lat 28.
Z Asią historia jest inna. Znamy się od jakiegoś czasu i prawie po chwili „popadłyśmy” w przyjaźń – chyba zbyt wiele nas połączyło. Asia to piękna i mądra dziewczyna, do której po każdych, wspólnie zorganizowanych warsztatach, młodzież podchodzi sypiąc komplementami. „Ma pani piękny kolor oczu, jak morze”, „bardzo się cieszę, że dziś pojawiła się pani w moim życiu”, „ma pani piękna cerę”. I to naprawdę mały procent tego co słyszy sama o sobie.
Aśki nie da się nie lubić, zwyczajnie nie ma takiej szansy. Jest bardzo empatyczna, wrażliwa, wiecznie się rozkleja, ale tak, że każdy wtedy uśmiecha się do niej, bo jej wzruszenie zawsze kończy się jakimś pozytywnym zdaniem.
Tego dnia spotykamy się w przyjemnej kawiarni. My, obie byłe anorektyczki, jak często siebie nazywamy, zamawiamy po wielkim cappuccino i smakowicie wyglądającym ciachu z gatunku Rafaello… Asia jest zdenerwowana, bo zawsze, gdy wraca do czasu choroby, jest jej ciężko. Gdy na stół wkracza uśmiechające się do nas ciasto, powoli ciśnienie jej schodzi. Teraz, po tylu latach, bez wyrzutów możemy wcinać ciasto, jednak… To wciąż jest celebracja.
– Mam na imię Asia – spogląda na mnie z cieszącym się wzrokiem – i mam 28 lat. Jestem pedagogiem, socjoterapeutką. Pomagam innym. Bardzo lubię swoją pracę. Mam wspaniałego męża, kocham podróże, kocham książki, kocham czyta
, kocham spotykać się z ludźmi. Kocham moje życie.
– Długo trwało, zanim się w nim zakochałaś? W życiu?
– Z początku byłam zwyczajną, szczęśliwą nastolatką. Miałam szczęśliwy, pełny dom, kochających rodziców i siostrę. Chodziłam do bardzo dobrego liceum, gdzie miałam wspaniałą grupę przyjaciół. Uczyłam się grać na gitarze. Jeździłam na swoje pierwsze rockowe koncerty, „na domek” z przyjaciółmi. Słuchałam muzyki. Spędzałam czas z przyjaciółmi na dworze. Jeździłam z Rodzicami na wakacje. Kochałam życie, naprawdę.
– Miłość pękła?
– Pękła, bo poznałam JĄ… A ona zabiła wszystko…
Znam ją już dobrze. Spogląda nerwowo na kawę, spuszcza wzrok. Szybko jednak spina się w sobie i znów spogląda na mnie wyczekująco.
– JĄ? – pytam.
– Anoreksja przyszła do mnie nagle, nie zapraszałam jej, nie spodziewałam się jej w moim życiu. Naprawdę jej nie chciałam. Czy wiem, dlaczego? Do tej pory zadaję sobie to pytanie. Może była to tragedia, która dotknęła moją rodzinę, gdy miałam trzynaście lat. Może to śmierć Dziadka, gdy miałam szesnaście lat. A może to, że usłyszałam od kolegów, że urósł mi brzuch i cycki, że nabieram kształtów. Ale na Miłość Boską, byłam nastolatką – ciało się zmienia! Nie wiem. Może gdybym wtedy wiedziała, to anoreksja by nie zapukała do moich drzwi. Zresztą, co ja mówię – ona nie zapukała, nie zapytała się czy w moim dobrym życiu jest na nią miejsce. Ona weszła z butami do mojego ciała, do mojej głowy. Znalazła dla siebie miejsce i nie chciała go opuści.
– Ile trwał wasz związek?
– Długie 5 lat… Prawie 6… Za długo.
W literaturze najczęściej spotykamy się z typowym schematem: „Anoreksja – aktywna matka, bierny ojciec = choroba”. Jasne, zdarza się, że wpływ rodziny ma znaczenie. Dobrze jednak zdać sobie sprawę, że nie zawsze to jest przyczyną, bądź jedyną przyczyną. Każdy przypadek jest inny. Każdy. Akurat Asia mówi o ciężkich wydarzeniach: o tragedii rodzinnej, o śmierci dziadka. Osoby chorujące na zaburzenia odżywiania mają paniczną chęć kontroli, wręcz obsesyjną. Gdy dzieją się sytuacje, na które nie mają wpływu, często przenoszą kontrolę w swoim kierunku. „Skoro świat sypie mi się na głowę, skoro nie ma wpływu, to muszę znaleźć coś na co wpływ będę miała”. Mechanizm jest prosty – jedzenie to coś, co można kontrolować najlepiej i najłatwiej, bo przecież nikt za chorego nie zje. Zwyczajnie się nie da.
„Może trochę Ci opowiem, bo na pewno myślisz, że to Cię nie dotyczy, prawda? Inne dziewczyny chorują, ale Ty nie, co? Ja myślałam dokładnie tak samo. Zaczęłam od odrzucenia słodyczy. Ponieważ waga nie spadała, pomyślałam, że ograniczę porcje, zacznę się więcej rusza
. Zaczęła się siłownia, stopniowe studiowanie kalorii, zainteresowanie jedzeniem. Chciałam tylko troszkę schudnąć, tylko parę kilo. Trochę się odchudzę i przestanę tak? Przecież mam kontrolę! G…o prawda! Wiesz co znaczy mieć kontrole? Ma się ją wtedy kiedy umiesz wyznaczyć sobie granice, ale w obie strony. Wydaje Ci się, że to co jesz Ci wystarcza, bo przecież dobrze się czujesz, chudniesz, a jak już osiągniesz swój cel, wszystko wróci do normy. Zaczniesz jeść jak wcześniej, tyle, że zdrowo. Muszę Cię zmartwić… Tak łatwo nie będzie. Prawda jest taka, że to nie Ty masz kontrolę, tylko anoreksja. To ona ma władzę nad Tobą. Nie istnieje coś takiego jak kontrolowana anoreksja. Ktoś kto w to wierzy to albo nie ma żadnego pojęcia o anoreksji, albo jest już w takim stanie że nie myśli racjonalnie.
Gdy osiągnęłam już tą swoją wymarzoną wagę czułam się okropnie. W mojej głowie brzęczało ciągle: „to już niedaleko, jeszcze trochę”, „jak zjesz to przytyjesz”, „masz grube uda”… I tak kilogram za kilogramem zbliżałam się do śmierci. Ludzie zaczęli to zauważa. Wszyscy. Satysfakcja i szczęście jakie wtedy czułam są nie do opisania. Szkoda tylko, że za taką cenę. Z każdym dniem robiło mi się coraz zimniej, ale przecież „Winter is coming”…
Czasem jako terapeutka, pytam: „co ONA (anoreksja) ci gada?”. I zawsze, naprawdę ZAWSZE słyszę odpowiedź. Gdy pytam, jak ONA wygląda, ktoś z zewnątrz mógłby pomyśle, że to omamy, halucynacje. Nic bardziej mylnego – personifikacja anoreksji jest bardzo powszechna. Osoby chorujące na zburzenia odżywiania mówią o niej, jako o osobie, lecz doskonale zdają sobie sprawę, że to są ich myśli. Myśli chorobowe, destrukcyjne, prowadzące do zachowań zmierzających do ograniczenia posiłku. Może to dla nich lepsze niż myślenie, że celowo chcą sobie zrobić krzywdę. Dziewczyny wiedzą o co pytam, zawsze wiedzą. Ich anoreksje różnią się czasem, ale „gadają” (myślą) zawsze to samo. Obiecują, że będzie pięknie, że pokochają siebie, że będą szczęśliwe. Niestety to tylko mrzonki, kłamstwa, które zabijają. Zabijają naprawdę – śmiertelność a anoreksji waha się między 5% a 25%, w zależności od długości trwania choroby. Rodzice, gdy pytają o te „głosy”, które słyszą ich dzieci, są często przerażeni. „ONA to tylko myśl”, odpowiadam im, a oni zaczynają rozumie.
Ala, lat 15
Ala przyszła do mnie niedawno. Nie jadła właściwie już nic, a jeśli rodzicom udało się wymusić na niej posiłek – szła zaraz zwymiotowała. Śliczna nastolatka, czasem w okularach, czasem w makijażu, zawsze zresztą perfekcyjnie wykonanym, nie akceptująca swojego wyglądu tak mocno. Zawsze mówi cicho, uważa na słowa. Gdy do mnie przychodzi, zawsze siada na brzegu wielkiej kanapy, która w moim gabinecie zastępuje fotele. Nie boi się kontaktu wzrokowego, a na każde pytanie odpowiada pewnie. Chyba, że pytanie dotyczy jej wyglądu. Gdy pytam ją o początki choroby, na chwilę ścisza głos, jednak zaraz słowa padają pewnie.
– U mnie zaczęło się, bo czułam się nie akceptowana. W domu nie dogadywałam się z rodzicami – nie rozumiałam ich, kłóciliśmy się non stop. Podobały mi się te wszystkie piękne, wysportowane, szczupłe panie na Instagramie. „Czemu nie?” – pomyślałam wtedy. Nie mam kontroli nad tym, co w domu, więc zacznę się odchudza.
Schudłam szybko, ale rodzice zauważyli. Kazali jeść, znów te afery… Mój tata ciągle krzyczał, mówił, że jestem nienormalna. Było mi ciężko. Na dodatek zerwał ze mną chłopak, a to od niego uzależniałam swoją samocenę. Gdy mówił mi, że jestem ładna, wierzyłam w to mocno. Potraktował mnie bardzo źle. Powiedział mi takie słowa, których nie powtórzę, a raniły bardziej niż brzytwa. Cierpiałam, płakałam. Zaczęłam robić sobie krzywdę. Rodzice nie wiedzieli, a gdy się dowiedzieli – był krzyk. Wpadłam w „złe” towarzystwo. Bardzo złe. I wtedy… tak na dobre zagościła u mnie ONA… Przestałam jeść, a jak coś już zjadłam… biegłam do łazienki. Wymiotowałam kilka razy dziennie. Nie mogłam w sobie niczego mie. Niczego, czyli żadnego jedzenia. Nienawidziłam siebie, osiągnęłam dno. Zaczęłam szybko chudnąć, katowałam się wszystkim, czym mogłam się katować. Musiałam powiedzieć rodzicom i byłam gotowa na najgorsze – wyzwiska, kolejne awantury. Przecież przywykłam… I wtedy stał się cud. Mój tata, ten który tak strasznie zawsze się denerwował, krzyczał, wyzywał, nagle zaczął ze mną rozmawia. Przejął się, zaczął szukać rozwiązania, otoczył mnie opieką jaką nigdy bym go nie podejrzewała. Zaczął BYĆ…
Zaburzenia odżywiania to nie problem jednej osoby. To problem systemu, rodziny. To tak, jak z każdą chorobą. Gdy ktoś choruje na nowotwór, choruje całe funkcjonowanie rodziny. Dokładnie tak samo jest z anoreksją czy bulimią. Gdy rodzina współpracuje, gdy chce wspiera chorą, gdy uczy się nie ocenia, reagować na czasem bardzo ciężkie chwile, terapia przebiega szybciej i sprawniej.
„Tego zimna nie znałam. Nie zna go chyba nikt. To było zimno napływające od środka, nie dało się tego zwalczy. Pamiętasz moje sine palce? Nawet nie wiesz jaki to dyskomfort, kiedy nie możesz nic zrobić rękoma, które są jakby zamarznięte. Przy kąpieli czułam jak kości przenikają przez moją skórę… Okropny ból. Albo siniaki od ćwiczeń. Jedzenia było coraz mniej, ćwiczeń coraz więcej. W pewnym momencie nie miałam siły nawet wchodzić po schodach, ale trening musiał się odbyć.
Wszyscy zauważyli, że nie jestem sobą. Nic mnie już nie śmieszyło, na nic nie miałam ochoty. Moje myśli były skupione tylko wokół jedzenia. Odliczałam godziny, minuty do zjedzenia tej durnej mandarynki, która w pewnym momencie służyła za obiad. A najlepsze jest to, że serio wierzyłam, że wszystko jest okej, że jestem zdrowa…
Z takim myśleniem trafiłam pierwszy raz do szpitala. Ważyłam 29 kg. Moje serce biło jak szalone, a krew krążyła jak u nieboszczyka. Do tego płyn w sercu, zjechana tarczyca, cholesterol 200% wyższy niż jest norma, a o zmianach hormonalnych nie wspominając. Ogólnie możliwe, że gdybym wtedy tam nie trafiła, to pewnie umarłabym w parę dni. Taka to kontrola. Gdy wyszłam ze szpitala, miałam wagę większą o 8 kg. Czułam się świetnie, humor wrócił, wróciła chęć do życia, po prostu cudownie. Myślałam że wyzdrowiałam, ale anoreksji nie da się tak łatwo przepędzi. Ona wraca.” (Kasia)
Skutki niedożywienia, które są najszybciej zauważalne przez osoby chorujące na anoreksję, to wypadanie włosów, sucha skóra, meszek na twarzy – tzw. Lanugo, zwiększone owłosienie na całym ciele (w ten sposób organizm broni się przed utratą ciepła), wolniejsza praca serca, zwolnienie metabolizmu. Ale to także zaburzenia koncentracji, chęć wycofania się z kontaktów społecznych, zaburzenia gospodarki hormonalnej (zanik okresu przez 3 kolejne cykle to jeden z objawów diagnostycznych anoreksji), zaburzenia emocjonalne, częsta depresja. Nasz organizm w taki sposób stara się bronić przed zbędnym zużywaniem energii, której, osoba chorująca na anoreksję, nie tylko nie dostarcza w odpowiedniej ilości, ale czasem także świadomie, poprzez ćwiczenia – spala. W ciągu doby nasz organizm musi wykonać tysiące wdechów, wydechów, przepompować kilka tysięcy litrów krwi w ciągu doby, utrzymać odpowiednią temperaturę ciała. Potrzebuje do tego odpowiedniej dawki energetycznej, która zależy od wieku, wzrostu, aktywności fizycznej, płci, indywidualnego tempa metabolizmu. Średnie zapotrzebowanie energetyczne dla kobiet wynosi 2000 kcal dziennie, u mężczyzn zaś 2500 kcal.
Gdy siedzę naprzeciwko Aśki, gdy widzę jej chęć i walkę z tym, że chce mi poopowiada, czuję, że ją przytuli.
– Co Ona Ci odebrała?
– Pierwsze co przychodzi mi do głowy, to – wszystko. Anoreksja zabrała mi przepiękne nastoletnie lata. Zabrała mi wolność i spokój. Zabrała mi pewność siebie, energię do życia i odwagę. Zabrała mi kolory mojego życia. Zabrała mi relacje z ludźmi, chęć do robienia rzeczy które sprawiały mi wcześniej radość. Zabrała uśmiech na mojej twarzy, zabrała mi długie włosy i ładną cerę. Zabrała spokój w moim domu, spokój moich Rodziców i siostry. Zabrała uśmiech na twarzy mojej Mamy, Taty i mojej siostry. Zabrała mi smaki życia. Zabrała mi część mnie, którą naprawdę kochałam.
– Coś dała?
– Dała wszystko, czego nigdy nie chciałam i nie chcę nigdy mieć. Dała mi niepewność siebie, morze kompleksów, skrajnie niską samoocenę. Dała mi marazm, szarość, nałożyła na moje oczy filtr beznadziei i czerni. Dała mi kilka pobytów w szpitalu, tony kroplówek i niepewność o to, co z moim życiem, jakie będzie, czy w ogóle będzie… Podsunęła mi wątpliwość czy sama będę mogła mieć dzieci. Dała mi lęk, strach – nie tylko przez jedzeniem, ale także przed życiem, przed samą sobą. Dała mi swoje ramiona, którymi każdego dnia mnie dusiła. Dała mi nienawiść do siebie samej, do odbicia w lustrze. Dała głód, wycieńczony do granic możliwości organizm. Dała mi smutek, depresję, płacz, nerwicę. Dała mi kilka pustych lat, lat kiedy musiałam walczyć o to, żeby żyć.
Wulkan emocji sięga zenitu. Płaczemy obie. Ja przecież też wiem co Ona mi zabrała, co dała, a gdy o tym sobie przypominam, myślę, jaka to szkoda, że wtedy się nie znałyśmy. Może ja napisałabym wtedy taki list jak Kasia, może uchroniłabym Asię. Może nie przechodziłaby tego piekła co ja.
– Kim ona była? – sprowadzam jednak nas obie na ziemię
– Była najgorszą iluzją, postacią, potworem, kształtem, głosem w głowie. Była złem w czystej postaci, które chce zabić każdego, do kogo przychodzi. Czułam się z nią jak śmieć – nie chciałam żyć.
„Trudno jest ją wyleczyć bez pomocy. Myślałam, że się da. Za chwilę znów ważyłam 32 kg. W między czasie miałam już terapię, z cudowną panią psycholog, dzięki której zrozumiałam że jestem chora, czym jest anoreksja i… że ja naprawdę chcę wyzdrowieć. Wbrew pozorom, nie tak łatwo przybiera się na wadze. Starałam się, serio się starałam, ale… Przez 2 miesiące wakacje przybrałam tylko 300 gram. W trakcie jednej z sesji terapeutycznych, razem z mamą stwierdziłyśmy, że jeszcze raz pójdę do szpitala. Świadomie już. Znów przytuliłam do siebie anoreksję, a ona nie chciała puści. Znów pod stopami poczułam dno”
Z anoreksji da się wyjść, serio – da się. Jesteśmy z Asią tego przykładem, dlatego odważnie stajemy na zajęciach profilaktycznych wśród młodzieży i opowiadamy o sobie. Emocje są zawsze. Może nie zawsze płaczemy, ale gdy wracamy do tamtych lat, gdy przypominamy sobie o tym, ile straciłyśmy, robi nam się zwyczajnie przykro.
Według badań wyzdrowienie obserwuje się u 40–80 % pacjentów, a my… miałyśmy to szczęście, że nie znalazłyśmy się na tym drugim krańcu.
– Jak sobie z nią poradziłaś? – pytam.
– Chyba do tej pory sama nie wiem. Wiem jedno – że jestem zdrowa, że nie ma jej w moim życiu. Ale jak poszła? Na pewno dzięki terapii, wspaniałej Psycholog, która stanęła na mojej drodze i która pomagała mi walczyć w trakcie sesji z anoreksją. Poszła ode mnie, bo czułam, że jak nie pójdzie to ja po prostu umrę.. Poszła bo znalazłam w sobie siłę, by z nią walczy. Zaczęłam prosić o pomoc – nie tylko w trakcie terapii. Ale zaczęłam prosić o pomoc – moich Rodziców, mojego chłopaka, moją siostrę, moich przyjaciół. Przestałam ich odpychać od siebie. Zrozumiałam, że są ze mną i tylko razem damy radę pokonać anoreksję. Poszła, bo jej kazałam, powiedziałam jej, że jej nienawidzę i nie chce jej w moim życiu – NIGDY więcej! To była walka, chwilami nierówna, czasami czułam, że ją przegram. Ale od chwili, gdy podjęłam tę walkę, nie chciałam już odpuszczać! – mówi Asia.
„Gdy wyszłam ze szpitala ważyłam 38 kg. Wciąż tyle ważę. Nie będę Ci kłamać, że czuję się świetnie z moim ciałem, z tym jak wyglądam, jeszcze nie…Ale prawda jest taka, że im jestem zdrowsza, tym lepiej mi samej ze sobą. I uwierz… Tak bardzo chciałabym Cię uchronić przed szponami anoreksji, one tylko udają piękną dłoń, ale… potrafią zadrapać na śmierć…” .
Osoby, które chorują na zaburzenia odżywiania mają zaburzony obraz własnego ciała. Patrząc w lustro, dziewczyna (wiem, piszę zwykle o dziewczynach, jednak u chłopców anoreksja także występuje) ważąca 38 kilogramów przy wzroście 165 cm, widzi – i autentycznie widzi – siebie za grubą. Nie zawsze i nie każda, ale bardzo często faktycznie tak jest. Praca nad sobą, nad samooceną, wsparcie, to klucz do zmiany myślenia na temat swojego postrzegania siebie.
Ala, z chwili na chwilę mówi coraz pewniej, dzieli się swoimi odczuciami. Jej głos staje się wyraźny, jednak mówi konkretnie i spokojnie. Mówiąc o rodzicach, lekko wzrusza się, mówi ciepło, czule. Gdy opowiada o koleżankach z warsztatów, uśmiecha się szeroko. Widać, słychać i naprawdę – czuć – że szczerze je lubi.
– Teraz wiem, że mam wsparcie rodziców, takie o jakim zawsze marzyłam. Szkoda, że takim kosztem, bo ciągle jestem w fazie „recovery”. Chodzę na terapię, która daje mi bardzo wiele. Na terapii zaproszono mnie też na warsztaty dla osób, które zmagają się z zaburzeniami odżywiania. Wspieramy się w walce z chorobą. Mamy zajęcia dotyczące tego jak się zaakceptować, polubić… Czasem jest łatwo, czasem tematy są dużo trudniejsze, wtedy gdy gadamy o chorobie. Czasami też robimy coś całkiem innego. Malujemy, słuchamy muzyki, uczymy się jak rozmawiać z bliskimi… Mamy przestrzeń. Kiedyś, przed zajęciami, poszłyśmy z dziewczynami na lody. MY!!! Przecież my się boimy jedzenia! A lody były wyborne… – mówi Ala.
Osoby chorujące na zaburzenia odżywiania bardzo często nie lubią jeść w towarzystwie, chowają się do swoich pokoi. Początkowo ma to związek z pewnymi zachowaniami mającymi na celu ukrycie jedzenia, jednak później, gdy terapia przynosi efekty, jeszcze długo problem wstydu przed jedzeniem w towarzystwie pozostaje. Żadna dziewczyna chorująca na zaburzenia odżywiania nie lubi pewnych zachowań środowiska. Nie każda nie lubi tego samego. Ja, przez bardzo długi czas nie znosiłam, gdy ktoś mówił: „Dzisiaj naprawdę dużo zjadłaś”. Moim „numerem jeden” jest jednak „dobrze wyglądasz”, nie znoszę tego po dziś dzień.
O co chodzi? O poczucie winy. Osoby z anoreksją, bulimią mają wieczne poczucie winy. Podwójne poczucie winy. Te, które “oszukują” z jedzeniem (nie lubię tego słowa– „oszukują”) mają poczucie winy, że oszukały, gdy zjedzą mają poczucie winy, że zjadły. Gdy osoby z bulimią mają napad, pojawia się poczucie winy, że tyle zjadły, gdy idą zwymiotować, mają poczucie winy, że zwymiotowały. Jedno jest pewne. Gdy osoba świadomie zaczyna walczyć z tą chorobą, trzeba o tym pamięta. Ona nie chce oszukiwać, ona chce walczyć i walkę stacza każdego dnia. Ze sobą, z jedzeniem, ze światem. I warto, naprawdę warto o tym pamiętać i nie wypominać na każdym kroku potknięć. One się zdarzają, ale, jak to kiedyś powiedziała księgowa w pracy, w której kiedyś pracowałam (a muszę przyznać ja i dokumenty nigdy za sobą nie przepadaliśmy) – nie myli się ten, co nic nie robi. I choć kontekst był zgoła inny, prawda jest taka, że gdy dziewczyny walczą, mogą się potyka. Ale zauważajmy ich milowe kroki. To ważne dla nich. Bardzo.
– Ona wraca? – pytam znowu Asi
– Na początku wracała częściej. Kiedy wyszłam z choroby, ona pukała do moich drzwi bardzo często. Myślała, że jeszcze jest dla niej miejsce. Wracała kiedy nie czułam się pewna, gdy czułam, że mogłam zrobić coś lepiej. Słyszałam wtedy coś na kształt „widzisz, ze mną by Ci się udało”. Wracała kiedy szło mi w życiu bardzo dobrze, bo ona nie lubi, kiedy jest dobrze.
– A teraz?
– Wraca może raz, może dwa razy w roku. Ale ja nawet nie chcę na nią patrze. Nigdy w życiu nie pozwolę wejść jej do mojego domu, do mojego życia. Teraz wraca zwłaszcza wtedy, gdy w moim życiu dzieje się bardzo dobre, gdy osiągam sukces, gdy wierzę w siebie, gdy patrzę w lustro i się do siebie uśmiecham, gdy mówię sobie, że jestem piękna. Ona wtedy chce wróci. Ale ja już potrafię reagować, wiem jak nie poddać się jej naciskom, wiem jak walczyć o siebie. Wiem jaką bronią można ją pokona. Tą bronią jest miłość i zawsze będzie. Miłość do SIEBIE, miłość do bliskich, miłość do życia.
Siedząc naprzeciwko Ali, sama uśmiecham się do siebie słysząc jej słowa. I czuję, że jestem dumna z tej dziewczyny, z jej rodziny, z nich wszystkich.
Nie jest idealnie jeszcze. Dopiero uczę się akceptować siebie. Na początku nie umiałam powiedzieć o sobie nic, całkowicie nic dobrego. Dziś przychodzi mi to odrobię łatwiej. Jest mi lżej, bo wiem, że tacie mogę powiedzieć wszystko. Mama też się stara. Znoszą moje histerie. Jasne, że czasem się denerwują. Tylko święty wziąłby to na klatę bez słóweczka żadnego. Ale wiedzą jak mnie uspokoi, rozmawiają. Z pozytywów wiem, że mniej już się przejmuję opinią innych „pseudoprzyjaciół”. Mam rodzinę, nowe znajomości, które są dla mnie bardzo ważne. Gdy coś się dzieje, zawsze znajduję oparcie. Czuję, że nie jestem już sama. Serio…
Leczenie anoreksji wiąże się z ciężką pracą, bardzo ciężką pracą osoby chorującej. Z przeżywaniem skrajnych emocji, krzykiem, nerwami. Czasem przemocą. Taka jest prawda i nikomu nie powiem „będzie dobrze”, nawet gdy tak bardzo chcą to usłysze. Czasem trzeba przygotować się na „chimery”, jak to mówią niektóre z moich pacjentek, bo afery są naprawdę nie z tego świata. Nie zapomnę, gdy ja, wściekając się na cały świat, na jedzenie, i tych, którzy z tym jedzeniem mi się kojarzyli, moich największych wybawców – RODZICÓW– widząc górę kanapek na wczasach z nimi, siedząc w pokoju z moja przyjaciółką, która nie ogarniała jeszcze do końca o co chodzi, zaczęłam rzucać tymi kanapkami o ścianę. Wyłam i krzyczałam. „No wariatka”, ktoś by sobie pomyślał, a ja toczyłam wtedy ze sobą walkę. Nie, nie ze sobą… z NIĄ, z anoreksją, która gadała mi, że za dużo. Przegrała ją. Zjadłam te kanapki porozrzucane po całym pokoju.
„Teraz kiedy już trzymam tą wagę i ona jest bezpieczna dla mojego wzrostu wiem, że nigdy nie będę chciała się już odchudza. Wiem jakie to piekło. Po co się tak męczy? Kiedyś czerpałam satysfakcję z głodu i z coraz mniejszej liczby na wadze. Teraz czuje dumę jak jem i nawet gdy moja waga idzie minimalnie do góry. To jaki mam humor, jaką mam chęć do życia jest dla mnie o niebo lepsze.
Nie wiem czy rozumiesz co chcę Ci przez to powiedzie. Proszę… po prostu to przemyśl. Czy chcesz przez to przechodzi? Uciekaj od NIEJ dziewczyno albo zwyczajnie pokaż JEJ środkowy palec. Ja już wiem… NIE WARTO…”
– Czego jej życzysz?
– Śmierci.
– Mocne.
– Życzę jej śmierci na zawsze. By nigdy nie wróciła do mnie, by nigdy nie wróciła do żadnej innej ofiary! Życzę jej, by w żądnym ciele i umyśle nie było już nigdy dla niej miejsca! Tak! Życzę jej śmierci… – dojadamy ostatnie okruszki ciasta i dokładnie w tym samym momencie, orientujemy się co się zadziało. Zaczynamy śmiać się i ryczeć… My ją zabiłyśmy. Serio!